Rodziny z problemem alkoholowym są bardzo różne. W jednych dzieci mają dobrą sytuację materialną, chodzą do dobrych szkół i spędzają wakacje za granicą, w innych brakuje wszystkiego.
W jednych na porządku dziennym i nocnym są awantury i krzyki, w innych dzieci nawet nie bardzo wiedzą, dlaczego ojciec znika z domu na wiele godzin albo czemu między rodzicami są ciche dni. Ale jedno doświadczenie jest wspólne dla DDA, niezależnie od środowiska i domu – opuszczenie.
Opuszczenie dzieci przez rodziców kojarzy nam się zwykle z fizycznym porzuceniem, kiedy to są one oddawane do domów dziecka lub pozostawiane na ulicy. W rodzinach alkoholowych takie sytuacje też mają miejsce, mam jednak na myśli nieco inny, choć nie mniej bolesny rodzaj opuszczenia dzieci przez rodziców – pozostawienie bez pomocy i wsparcia wobec trudnych sytuacji i emocji, zazwyczaj przerastających dziecięce możliwości.
Wielu Czytelników w listach opisuje historie samotnego mierzenia się z najciemniejszymi stronami życia od najwcześniejszych lat, historie podobne do tej: „Pamiętam wiele bolesnych scen, kiedy ojciec wracał pijany z pracy, pamiętam, jak krzyczał na mamę, na mnie, na brata. Mama zawsze udawała przed ludźmi, przed nami, a może i przed samą sobą, że nie ma problemu. Nigdy się nie mówiło o alkoholizmie. Był to temat tabu. […] Prawdziwe piekło rozpoczęło się, kiedy matka wyjechała do pracy za granicę, zostawiając nas pod opieką ojca: awantury, ciągłe krzyki, kłótnie o jeden brudny widelec w zlewie. […] Ojciec, gdy był już naprawdę pijany i wkurzony, wyżywał się na mnie, używając również siły fizycznej. Co wtedy czułam? Ogromny strach, ogromną samotność, lęk, złość, brak nadziei, że to się kiedykolwiek skończy. Myśli miałam przeróżne: o samobójstwie, o ucieczce z domu, o szukaniu pomocy. Nigdy jednak nie zrealizowałam żadnego z tych pomysłów”.
Gdy pytam wprost DDA o doświadczenie porzucenia, zwykle odpowiadają, że nic takiego nie miało miejsca. A przecież opuszczenie to nie tylko pozostawienie dziecka na ulicy czy brak jedzenia. To także zaniedbywanie przygotowania posiłków, czystości dzieci, zostawianie ich samych na wiele godzin. A takich sytuacji w doświadczeniu DDA jest zwykle wiele.
Poza zaniedbaniami potrzeb fizycznych, DDA doświadczają także braku uwagi, wsparcia oraz bliskości emocjonalnej ze strony dorosłego. Tak opisuje to jedna z Czytelniczek: „Pochodzę z rodziny inteligenckiej – mama jest nauczycielem, a ojciec adwokatem. Odkąd pamiętam, tata pił. Mama pracowała za dwoje, dając korepetycje, robiąc tłumaczenia, prowadząc kursy, co automatycznie łączyło się z faktem, że rzadko czy też nieregularnie bywała w domu. Już w wieku 9 lat zostawałam z moim o dwa lata młodszym bratem i tatą sama, gdy mama wyjeżdżała na 2 tygodnie na kursy językowe. Były to dla mnie najgorsze momenty – dostawałam pieniądze, musiałam opiekować się bratem i dbać o dom. Do tego dochodził jeszcze fakt, że do moich »obowiązków« należało również pozbywanie się nietrzeźwych kolegów mojego ojca. Do tej pory czuję niemoc, która mnie ogarnia, gdy o tym pomyślę, a jednocześnie odczuwam niesamowite zacięcie, które chyba było i jest motorem moich działań”.
Dziecko pozostawione samo sobie ze swoimi potrzebami i emocjami, z sytuacjami, które je przerastają, czuje się niechciane, niepotrzebne, niekochane. Z czasem pojawia się w nim poczucie bezwartościowości wyrażające się w myślach typu: „jestem nikim”, „jestem do niczego”, „jestem niepotrzebny”, które w dorosłym życiu bardzo przeszkadzają poczuć się równym innym ludziom.
Poczucie opuszczenia wywołuje w dziecku strach, który wynika z faktu, że samo, bez pomocy rodzica, nie jest w stanie przeżyć. Ten pierwotny lęk ogarnia całe ciało, ale dziecku trudno go wyrazić. Staje się wtedy marudne i napięte, czasami płaczliwe, a czasami agresywne. Nocą często śnią mu się koszmary, w których przeżywa związany z byciem samym lęk wobec strasznych rzeczy dziejących się we śnie.
Płaczliwość i agresja to dwa podstawowe dziecięce sposoby na ujawnienie lęku. Przerażone dziecko płacze, by zaalarmować innych, że dzieje się coś złego, lub mobilizuje swój gniew, by stawić czoła zagrożeniu. Ale w rodzinie alkoholowej płacz dziecka i jego gniew rzadko są akceptowane, bo oznaczają, że czegoś potrzebuje, że rodzic nie jest wystarczająco dobry, zatem dziecko szybko uczy się je tłumić. Z czasem taki tłumiony gniew przekształca się w rozżalenie i nieufność do świata i ludzi, a płacz w poczucie osamotnienia i smutek.
Nieufność oznacza, że dziecko nie było w stanie zaufać swoim rodzicom, bo zabrakło ich, gdy byli naprawdę potrzebni. Próbując zbudować spójny obraz świata i siebie, dochodzi do wniosku, że na nikogo nie może liczyć, zatem nikomu ani niczemu nie może zaufać. Z kolei osamotnienie i smutek sygnalizują, że najważniejsza dla dziecka osoba wiele razy opuściła je w trudnych momentach. Aby ustrzec się przed powtórzeniem tego przeżycia, może ono postanowić, że już nigdy nikt nie będzie dla niego aż taki ważny albo że znajdzie osobę, która już nigdy go nie opuści („Jeśli będę mu potrzebny, to mnie nie zostawi”).
Pod osamotnieniem i smutkiem DDA skrywają zazwyczaj uczucie głębokiego skrzywdzenia. Czasami mają wokół siebie wielu ludzi, a mimo to czują się samotne i smutne. Jakby była w nich głęboka, niezagojona i nie dająca się wyleczyć rana: „Wiele osób byłoby szczęśliwych, mając takie życie jak moje, a ja nie jestem. Jestem sama, ciągle smutna, ciągle głęboko nieszczęśliwa, wciąż brakuje mi czegoś. Czasem myślę, że lepiej nie żyć niż żyć z tym bólem i smutkiem”. Dziecko może zrozumieć, że dla ojca picie jest najważniejsze na świecie. Może zrozumieć, że matka nie zajmuje się nim, bo ma tyle ważnych spraw i potrzeb. Nie może jednak poradzić sobie z poczuciem bycia kimś zbędnym, nieważnym, z poczuciem odrzucenia, pominięcia.
Często DDA uświadamiają sobie te odczucia dopiero, gdy wpadną w „dołek”, ale wtedy starają się zrobić wszystko, żeby je stłumić – boją się, że jeśli pozwolą, aby ogarnął je ból i smutek osamotnienia, to zanurzą się w rozpaczy bez dna: „Boję się, że nigdy nie przestanę płakać”. Bezpieczniej więc jest kontrolować te trudne stany, pokazując na zewnątrz złość lub poczucie krzywdy. Za nimi jednak kryje się ogromny lęk dziecka, które wie, że samo, bez pomocy rodzica, nie jest w stanie przetrwać; które wie, że tylko rodzic może zaspokoić podstawowe potrzeby.
Zarówno jego fizyczna nieobecność, jak i jego brak zainteresowania potrzebami dziecka oznaczają, że może ono nie przeżyć. Jedynie z pozoru taki lęk jest atawizmem. W lipcu tego roku media doniosły o śmierci dwóch małych chłopców, którzy wypadli przez okno, gdy ich matka piła w sąsiednim pokoju. Zatem lęk, jaki dziecko odczuwa, kiedy rodzic je zaniedbuje, służy przetrwaniu. I jak każde z pierwotnych uczuć jest wszechogarniające i trudne do ukojenia – póki nie znajdzie się ktoś, kto stanie się dla DDA symbolicznym rodzicem, chroniącym je i zaspokajającym jego potrzeby.
Dla wielu DDA ukojenie lęku związanego z poczuciem opuszczenia jest równoznaczne ze znalezieniem kochającego partnera. Mówią: „Jeśli ktoś mnie w końcu pokocha, wszystko będzie inaczej” i poszukują kogoś, kto naprawdę się o nie zatroszczy. Zwykle szukają partnera podobnego do rodzica, od którego oczekiwali opieki i wsparcia.
Nieważne wtedy, czy był to rodzic pijący, czy niepijący – ważne, że był emocjonalnie bliższy.
DDA, które w ten sposób radzi sobie z lękiem przed opuszczeniem, myśli tak: „Mogę przeżyć, póki jesteś ze mną”. Jest więc w stanie partnerowi wiele wybaczyć. Aby nie czuć się zupełnie niepotrzebnym i opuszczonym, godzi się czasami nawet na picie, zdrady, czy przemoc ze strony partnera. Niekiedy toleruje także przemoc partnera wobec dzieci – byleby tylko nie odszedł, bo wtedy wróci ból opuszczenia.
Taka relacja nazywana jest współuzależnieniową, gdyż DDA uzależnia swoje życie i dobre samopoczucie od partnera: czuje się potrzebne i wartościowe, jeśli on chce z nim być, albo bezwartościowe i zbędne, jeśli partner przestaje się nim interesować.
W wielu rodzinach alkoholowych opuszczenie dziecka przeplata się z okresami obecności, silnie nacechowanej uczuciowo. W chwilach obecności rodzic okazuje dziecku, jakie jest dla niego ważne i jak bardzo je kocha, jednak wkrótce potem znika, zrzucając na jego głowę własne obowiązki. W takiej relacji miłość oznacza opuszczenie.
Ania zawsze doskonale wiedziała, że jest dla swojej mamy bardzo ważna, ważniejsza niż ojciec, który pije, i ważniejsza niż młodsze rodzeństwo, które niewiele rozumie. To z nią mama naradzała się, jak przeżyć do końca miesiąca i jak zadbać o młodsze dzieci. To ona gotowała obiady, chodziła na wywiadówki i dbała, by rodzeństwo odrabiało lekcje. Czuła się jednak przeraźliwie samotna. Jej rodzeństwo miało ją. A ona nie miała nikogo, kto byłby z nią w chwilach, gdy sobie nie radziła, gdy coś ją przerastało. Wyrosła w poczuciu, że jest ważna, jeśli jest komuś potrzebna.
Tymczasem komunikat płynący od matki brzmiał tak naprawdę: „Kocham cię, ale idź sobie już, nie zawracaj mi głowy”. Ania uznała więc, że jeśli ktoś ją kocha, to może ją wykorzystywać, może zrzucać jej na głowę swoje obowiązki, może się nią wyręczać, a ona nie ma prawa oczekiwać nic w zamian. Związała się z partnerem, który pracuje za granicą i przez całe tygodnie nie ma go w domu. A kiedy przyjeżdża, to najważniejsza jest dla niego jego rodzina. Przekaz: „Kocham cię, więc nie zawracaj mi głowy” jest nadal obecny w życiu Ani, która coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że wcale nie jest ważna ani kochana, choć nie rozumie, dlaczego: „Inni zazdroszczą mi takiego życia: mam dom, kochającego partnera, żadnych kłopotów finansowych, spełniam się w pracy. A ja już nie mogę dłużej tak żyć”.
Ania uwikłała się w związek, w którym znowu przeżywa to, co przeżywała jako dziecko. Nadal jednak nie znalazła sposobu na to, by mieć kogoś, kto o nią zadba i będzie z nią, kiedy ona tego potrzebuje.
Inny rodzaj związku, w którym miłość oznacza opuszczenie, stworzył Rafał. Jego mama piła i nie było jej w domu tygodniami. Zajmował się wtedy domem i rodzeństwem. Kiedy mama trzeźwiała i wracała, zalewała ich swoją miłością, obdarowywała prezentami, składała obietnice, że teraz już wszystko się zmieni i przez kilka dni lub tygodni była naprawdę wspaniałą matką. Potem jednak znowu znikała i nie wiadomo było, kiedy wróci. Rafał zaczął uciekać z domu, kiedy miał kilkanaście lat. Wiązał się ze starszymi od siebie kobietami, pomieszkiwał u nich, brał, co się dawało, i po jakimś czasie uciekał. Bał się wszelkich obietnic, a miłość oznaczała dla niego ból rozczarowania i opuszczenia. Odchodził więc, gdy tylko poczuł, że zbyt mocno się zaangażował, że zaczyna oczekiwać od partnerki czegoś więcej niż seksu i zaspokojenia potrzeb materialnych.
Rafał poddał się terapii. Jednak w jego przypadku zmiana była niezwykle trudna, gdyż utrzymanie jakiejkolwiek dłuższej relacji było dla niego równoznaczne z zagrożeniem i opuszczeniem. Zmieniał więc terapie i terapeutów, bowiem nie mógł sobie poradzić z lękiem przed bliskością.
Ania także trafiła na terapię. Teoretycznie u niej zmiana powinna się dokonać łatwiej, ponieważ utrzymanie stałej relacji nie stanowiło dla niej problemu. Jednak w jej przypadku sama bliska relacja okazywała się swoistą pułapką. Terapeutę potraktowała jako namiastkę dobrego rodzica, dlatego ważniejsze dla niej stało się utrzymanie tej relacji, a nie zmiana wewnętrzna.
Tymczasem wewnętrzne opuszczone dziecko nie potrzebuje namiastki, tylko kogoś, kto naprawdę jest w stanie je zrozumieć, pokochać i wspierać w każdej trudnej chwili. Każdy sam dla siebie powinien stać się takim wewnętrznym opiekuńczym rodzicem.
Autorka Marzenna Kucińska
źródło: www.dda.charaktery.eu